Mamuśka zapomniała zawieźć do rudy dwóch segregatorów, więc zawieźć musiałem je ja - oczywiście na rowerze, bo jakby inaczej. Duuuży plecak ( skromne 75l ), segregatory do środka, każdy z nich ważył z 3.5-4kg i w droge. Kołysało mną bardzo ciekawie, a właściwie to nieciekawie, bo było to trochę niebezpieczne, jadąc po śliskiej drodze:/, co zrobić:P Po rudzie, gdy odstawiłem "przesyłke" na miejsce, zrobiło mi się tak lekko, że postanowiłem jeszcze pokręcić, i wracając pojechałem przez dwustronne stawy w strone Legnickiej, myk przez Makoszowy, Janek, nastepnie Piłsudkiego i na łosiedle celem papierosa ( jednego z ostatnich w tym roku, bo postanownienie jest zacne - nowy rok: koniec z papierochami:D obu się udało.. ). Potem już spokojnie drogą i trochę chodnikami do domku.
Dalej nie doczekałem się tylniej obudowy do telefonu, więc kolejny trip bez zdjęć, a szkoda - bo widoczki fajne były:/ Wyjście z domu przed 6.00 ( obudziłem się wyspany po 5h snu, a to dziwne w moim przypadku:P ). Nie wiedziałem gdzie jechać, więc kierunek na Makoszowy, potem Przyszowice, wjazd na 44kę, i jazda w strone Mikołowa. W Śmiłowicach zjechałem na jakąś boczną dróżkę, i zacząłem się przedzierać przez ośnieżone zadupie:]. Dojechałem po chwili do drogi 927, następnie kawałek przejechałem 81-ką i zjechałem na centrum w Łaziskach Górnych ( z tego co pamietam, tam mieszka poprzednia właścicielka mojego auta ). Chwilka odpoczynku, cigaret pauza, herbatka z termosika i w drogę. Z Łazisk kolejnymi zadupiami w końcu dojechałem do bardziej "ucywilizowanej" drogi Św. Wawrzyńca, dojazd do ronda i miałem wybór na Gliwicką, albo cisnąć dalej - pocisnąłem dalej, gdyż siły dopisywały:) Dojazd do ul. Wolności i wbitka na droge 925. Przez miejscowość o nazwie Bełk, dojechałem do Stanowic, gdzie odbiłem na droge nr. 924 i pojechałem w kierunku Czerionki-Leszczyny. Pomimo, że jechałem tą drogą pierwszy raz, to jechałem "na czuja" i jechało mi się bardzo dobrze. Droga prowadziła mnie całkiem ładnie i jakoś specjalnie nie przejmowałem się tym gdzie moge wyjechać:]. Z 924-ki zjechałem na Knurów, a z Knurowa myknąłem moją stałą trasą ( kółeczko Knurowskie ) w strone Gliwic. Przejazd przez centrum i już w strone domku, zaglądając na pobliską haudę, gdyż mnie tam już dawno nie było. Wszystko pięknie ładnie, oznak zmęczenie praktycznie brak ( jechałem bez śniadania, więc sądziłem, że będę musiał po drodze zakupić jakąś strawę, a tu psikus ). Jechało mi się naprawdę dobrze, pomimo obecności zimy, śniegu, gdzieniegdzie lodu oraz porąbanych kierowców:). Temperaturka całkiem ok, z wyjątkiem wyjścia z domu, było na termometrze -13 no i troszku ciemno, więc na początku jazda z łoświetleniem. Do tego sprawdzałem nową odzież termoaktywną, którą Pan z białą brodą zostawił mi pod drzewkiem. Spisała się rewelacyjnie - jedyne co mi zmarzo to paliczki u nóżek, ale to już standard i nie ma na to chyba złotego środka:P.
Chyba zaczę jeździć "przed siebie" bez żadnego planu, bo takie tripy jak na razie się sprawdzają:)
Ostatnie wykłady w tym roku, więc zdecydowałem się na rowerek. Wykłady miałem na 8.00, więc myśl była prosta - wyjazd koło 6.30, żeby się nie spóźnić. Gówienko z tego wyszło, gdyż zaspałem:], i wyjechałem dopiero o 7.15. Myślałem, że z rana będzie mroziło, ale okazało się, że było jednak w okolicach temperatury neutralnej, czyli 0st. C. Szybkie zebranie się ( bez śniadania, bo jakby inaczej:/ ), i bzium standardową trasą w stronę szkoły. Do Rudy Śl. dojechełem dość szybko, bo drogi były ok. Przebitka przez Rudę w strone panewnickiego lasu ( pomyślałem sobie, że skoro jest "tak ciepło", to las będzie przejezdny ). I to był błąd. Trzeba było jechać drogami, a nie pchać się w "dzicz":]. W lesie straciłem prawie 20min, może i śniegu nie było jakoś niewiarygodnie dużo, ale wszechobecne dziury i wertepy terenowe spowodowały, że ledwo się kulałem. Z lasu wyjazd na Stare Panewniki i już śpiesząc się ile wlezie ( na tyle na ile pozwoliły warunki na drogach oczywiście, a były one dobre jak już wspomniałem :) ), pocisnąłem do szkoły. Szybkie odstawienie rowerka do szatni, a tam kobita: "w zimie na rowerze?" i CYTYJE: "POGIEŁO PANA!?!?" ( kobita miala z 60 wiosen jak nie więcej, więc słownictwo mnie troszke zdziwiło :P ) "A kto to później powyciera jak wszystko skapie?". Odpowiedź była prosta :"JA!":) I polazłem na te zajęcia, na które wcale już mi się iść nie chciało, spóżniony dobre 25 minut. Wchodze na wykład, kłaniam się nisko i mówie "przepraszam za spóźnienie, ale zakopałem się w lesie", na to wykładowca: "Autem się Pan zakopał w tym lesie?" ja: "Nie, rowerem" ( z promiennym uśmiechem na twarzy odpowiedziałem :). Wykładowca: "POGIEŁO PANA?! ( no to już wiedziałem, że dzisiejszy dzień będzie ciekawy:D ) ja na to: "TAK! :D" ( w tym momencie wszyscy w brech, wykładowca i ja również:) ). Wykłady sobie minęły, zrobiła się późna godzina i trzeba było wracać do domku. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, pomyślałem co to będzie. I wsiadłszy na rower, pojechałem w strone domu, w sumie najpierw w stronę Mikołowa 81-ką. Aut sporo, na szczęście pobocze jest większe niż na innych tego typu drogach, więc dało się w miarę spokojnie, dobrym tempem jechać tym bardziej, że spadek terenu mi sprzyjał:). Dokulałem się do Przyszowic i zjazd na Zabrze. Legnicka, Janek i już domek. Ciepła herbata w dużym kubku x2, obiad i padłem na ryj:)
Dawno nie jeżdżone kółeczko przez Gliwice i Szałsze, więc był to dobry pomysł wypad w zimowej scenerii:] Standardową trasą, bez udziwnień. Cigaretek pod radiostacją, potem już w strone Szałszy niestety 78-ką, a ruch spory. Na szczęście obyło się bez żadnych incydentów drogowych. Troszku terenu przejechane w okolicach haudy i za Szałszą, generalnie masakra, mokry śnieg lepił się do wszystkiego. Kilka gleb, na szczeście niegroźnych bo w śnieżek:) Kolce w tylniej oponie zaczynają się powoli zużywać, przez jeżdżenie po asfalcie:P
Wyjście, celem którego było sprawdzenie stanu dróg w mieście. Najpierw kierunek nowe rondo, potem na 3-go Maja, Monte Casino, Wolności i kierunek Zaborze, i powrót przez Fiołków, Korczoka, Pawliczka, znów Wolności, wjazd na Bytomską i podjazd na Hagera ( w zimie nie należący do przyjemnych:/ ). Następnie Mikulczycka i powrót do domku. Kilka niebezpiecznych sytuacji na drodze spowodowanych głupotą kierowców, oklepanie jednego tico vel. "żelazka" bo mi kretyn zajechał drogę i ledwo co udało mi się zatrzymać.
Po ostatnim wypadzie na Dzierżno Duże ( wtedy to miałem jechać w na Pławki, ale się nie udało:P ), stwierdziłem iż Pławki trzeba jeszcze w tym roku odwiedzić. Sobota powiedzmy że wolna, więc komu w drogę, temu kalosze. Wyjazd około 7.00 rano ( z tego co pamiętam było ziiimno, ale obyło się bez extremum ), stałą trasą przez Gliwice skierowałem się na Pławniowice. Jechało się dość dobrze, pomimo braku śniadania ( oszczędność czasu:P ) drogi powiedzmy, że przejezdne chodniki również. Za Gliwicami drogi już w gorszym stanie ( odwilż wtedy była, ale w nocy jednak trochę mroziło, więc ślizgawka ). Na Pławkach zawitałem dość szybko, cigarecik, herbatka z termoska, looknięcie jak tam pozamarzana woda, dwa rogaliki z czekoladą i trzeba było się zbierać. Z powrotem już nie chciało mi się jechać, jakaś dziwna niemoc, zapwene z braku konkretnego śniadania:]. Powrót tą samą drogą, bez udziwnień, więc ok:). Zdjęć brak, bo mie się szkiełko w obudowie telefonu porysowało ( w sumie jedna, konkretna rysa:/ ), a z cyfrą jeździć nie będę, bo było by mi jej szkoda, w razie ewentualnej gleby.
Odwilży ciąg dalszy. Temperatura podskoczyła co prawda do 3.5 st. C na plusie, ale przez wszechobecną wodę z topnienia śniegów, oraz chlapę na drogach, aż się nie chce wychodzić z domu. Na rower to co innego :D Ubrany znacznie lżej niż przy -10 st. C, wygramoliłem się z domu z rowerosem ( napędzik wczoraj wypucowałem :) ). Najpierw musiałem jechać znowu do Rudy Śląskiej zawieźć i odebrać papiery, a potem do Urzędu Skarbowego tyż w Rudo Śluncko:] Tak więc z Pionierów wyjazd na Kokota i jaha w długa. Dojechałem do 1-go Maja i w dóóóóół, ale bez przesady, bo jednak trochę ślisko ( opony z kolcami odstawiłem, i zawitały bez-kolczaste ). Szybko do urzędu i powrót do domu przez Korczoka, kawałek Wolności. Pokręciłem chwilę po mieście objeżdżając łosiedle - i tak byłem cały przemoczony, więc co za różnica:] - i kierunek dom.
Dzisiaj musiałem jechać z papierami do Rudy Śląskiej więc pomimo tego, ze na dworze odwilż, wsiadłem na koło. Na drogach chlaaaaapa, blee, mokrość, wszędzie mokrość:/ Wracając z Rudy z zamiast jechać do domku zrobiłem jeszcze kółeczko na kraka w Gliwiach i z powrotem. Nie zatrzymywałem się nawet na cigareta, bo gdybym zsiadł na rowerka to pewnie by mnie z zimna wytrzepało nieźle - caaaały mokry:/ Średnia nawet ok, trochę cisnąłem, coby się ogrzać w domku:]